Kiedy tylko odzyskała
świadomość, usłyszała dobiegający zza uchylonych drzwi szum
wody. Powoli otworzyła oczy i pierwszym momencie pomyślała, że
może jest to dobra okazja na kolejną próbę ucieczki. Spróbowała
podnieść się do siadu, lekceważąc zawroty głowy, ale mocne
więzy skutecznie jej to uniemożliwiły. Dopiero teraz uważniej
przyjrzała się swoim nadgarstkom i kostkom, które spętane były
podwójnym sznurem. Zaklęła cicho, a jej głowa opadła bezwładnie
na pościel.
- Wypoczęłaś? -
usłyszała nad sobą męski głos. Najpierw rzuciła tylko krótkie
spojrzenie w kierunku, z którego dochodził, ale coś zwróciło jej
uwagę, tak iż powoli skierowała twarz ku zgrabnej i dobrze
zbudowanej sylwetce mężczyzny. Ponieważ miał na sobie jedynie
ręcznik, zasłaniający biodra, mogła dostrzec wyraźnie zarysowane
mięśnie pokryte bladą skórą. Czarne, mokre w tej chwili włosy
wampira, oklejały jego twarz, a zawieszony na szyi rzemyk ze smokiem
podkreślał kształt szczupłej szyi. W tym jednym momencie Fabien
wydał się Sarze całkiem interesujący, wręcz seksowny, jednak
czar prysł, kiedy przypomniała sobie, że to właśnie przez niego
leży tu związana, niczym więzień, pozbawiona możliwości
jakiegokolwiek ruchu.
- Wybacz, ale to są
konieczne środki ostrożności. - tłumaczył Fabien wskazując ręką
na sznury. - Widzisz, mam dość niespodzianek i twoich wybryków.
Chciałem być miły, ale nie dałaś mi wyboru. - dokończył,
zakładając czystą koszulkę o grafitowym odcieniu.
Sarah nie odpowiedziała.
Odwróciła wzrok i utkwiła go w oknie, wpatrując się w
zachmurzone niebo.
Pojedyncze krople deszczu
zaczynały opadać na okolicę, kiedy srebrny sedan parkował przed
hotelem. Trzy kobiety wysiadły z auta, czujnym spojrzeniem taksując
otoczenie.
- La malbeno de pluvo.
- szepnęła jedna z nich. Ciężkie chmury, niczym na rozkaz
skłębiły się nad okolicą, a kilka sekund później zaczął
padać rzęsisty deszcz. Czarownice żwawym krokiem ruszyły w stronę
hotelu, przygotowując się do bitwy.
Fabien podszedł do
łózka, na którym leżała Sarah.
- Teraz ty weźmiesz
prysznic, ja w tym czasie przygotuję ci coś do jedzenia, a potem
ruszamy w dalszą drogę. Nie ma potrzeby zwlekać. - wyjaśnił,
uwalniając ją z więzów. Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć,
gdy rozległo się pukanie.
- Obsługa hotelowa... -
usłyszeli przez drzwi stłumiony głos.
- Niczego nie
potrzebujemy, dziękuję. - krzyknął Fabien chcąc zwyczajnie
spławić nieproszonych gości. Nie potrzebował widowni.
Jednak po krótkiej
chwili pukanie rozległo się ponownie. Poirytowany wampir zrozumiał,
że nie obejdzie się bez bezpośredniej konfrontacji, więc podszedł
do drzwi, niczego jednak nie podejrzewając...
Antoine Ganthier mimo
wieku wyglądał dość młodo. Ciemne włosy, nie oprószone jeszcze
siwizną, wyglądały na gęste i mocne, a przystrzyżona broda
dodawała mu eleganckiego wyglądu. Gestem dłoni zaprosił gościa
do gabinetu i wskazał mu miejsce przy biurku, sam z kolei usiadł po
jego przeciwnej stronie.
- Jak wygląda sytuacja?
- zapytał.
- Na chwilę obecną
wiemy o co najmniej jednej ofierze śmiertelnej.
- A przypadki hipnozy?
- Do tej pory nie
odnotowaliśmy... Jeszcze...
- W takim razie czego pan
od nas oczekuje?
- Wampiry powróciły.
Będziemy musieli walczyć o miasto, tak jak walczyli nasi
przodkowie. Musimy być szybsi, zaatakować, byśmy potem nie
musieli się bronić.
- Detektywie. Proszę
wybaczyć, ale pańska wizyta tutaj jest w tej chwili bezcelowa. Z
tego, co pan mówi wnioskuję, że był to jednorazowy przypadek,
wiele wampirów się przemieszcza, może któryś był w Paryżu
przejazdem? Nie mamy podstaw sądzić, że grozi nam większe
niebezpieczeństwo.
- Proszę? Mam rozumieć,
że pańskim zdaniem powinienem potraktować to zdarzenie jako
jednorazowy wybryk? Naprawdę zapomniał pan, jaką cenę zapłacili
niegdyś mieszkańcy Paryża i okolic przez taką lekkomyślność? -
Blanc w przypływie złości wstał z krzesła i uderzył pięścią
o biurko. Ganthier, cały czas starając się zachować spokój,
złożył dłonie w piramidkę i odpowiedział:
- Nie, detektywie. Nasi
przodkowie postąpili lekkomyślnie próbując bratać się z
wampirami i pozwalając im panoszyć się w mieście. To fakt. Jednak
nie chcę, by przez wywołanie zbędnej wojny ucierpiało zbyt wiele
istnień. Takie jest stanowisko moje i całego sabatu Ganthier.
Dopóki nie ma realnego zagrożenia ze strony krwiopijców, nie
zamierzamy wszczynać wojny. To wszystko co mam do powiedzenia w tej
sprawie. Tymczasem czekają na mnie inne obowiązki, proszę więc
wybaczyć. - przywódca sabatu taktownie, ale stanowczo wyprosił
detektywa z gabinetu, nie dając mu żadnych złudzeń, że ten
zyskał sprzymierzeńca w nadciągającej, nierównej walce.
- Vundo kriplulo!
- mocny, kobiecy głos rozległ się echem po pomieszczeniu, kiedy
tylko Fabien uchylił nieco drzwi. Naraz całe jego ciało, w
niemalże ekspresowym tempie, zaczęły pokrywać cięte rany,
podobne do tych zadawanych ostrym nożem. Nienaturalnie silny ból,
jakie zadawały te skaleczenia, sprawiły, że wampir zupełnie
stracił rezon i upadł na podłogę. Ku jego zaskoczeniu, naturalne
dla wampirów uleczanie ran, tym razem jakby zostało wyłączone.
Jednak mimo bólu spróbował wstać, kiedy zobaczył, że trzy
czarownice wyprowadzają Sarę.
-
Dokąd to... - wymamrotał, próbując zaatakować nieproszonych
gości, jednak poczuł jak zaczyna nim targać nieznana siła. Przez
mgłę, która przesłaniała mu wzrok, dostrzegł, że jedna z
wiedźm wypowiada niezrozumiałe dla niego inkantacje, a chwilę
później nie było nic... Tylko ciemność...
Kiedy
bezwładne ciało wampira, któremu wiedźma zaklęciem skręciła
kark, uderzyło z impetem o ścianę, także z woli czarownicy, Sarah
bezgłośnie krzyknęła.
-
Co ty mu zrobiłaś? - zapytała, wpatrując się to w Fabiena, to w
Noémie, to w czarownicę.
-
Nic mu nie będzie skarbie. Zregeneruje się, ale my będziemy wtedy
już daleko... - odpowiedziała wiedźma.
-
Daleko? Czyli gdzie? - Sarah spojrzała pytająco na Noémie. Ta
tylko się uśmiechnęła, objęła serdecznie przyjaciółkę i
szepnęła jej do ucha.
-
W domu, mała. Jedziemy do domu.
___________