czwartek, 18 czerwca 2015

9. UTRACONE NADZIEJE

Kiedy tylko odzyskała świadomość, usłyszała dobiegający zza uchylonych drzwi szum wody. Powoli otworzyła oczy i pierwszym momencie pomyślała, że może jest to dobra okazja na kolejną próbę ucieczki. Spróbowała podnieść się do siadu, lekceważąc zawroty głowy, ale mocne więzy skutecznie jej to uniemożliwiły. Dopiero teraz uważniej przyjrzała się swoim nadgarstkom i kostkom, które spętane były podwójnym sznurem. Zaklęła cicho, a jej głowa opadła bezwładnie na pościel.
- Wypoczęłaś? - usłyszała nad sobą męski głos. Najpierw rzuciła tylko krótkie spojrzenie w kierunku, z którego dochodził, ale coś zwróciło jej uwagę, tak iż powoli skierowała twarz ku zgrabnej i dobrze zbudowanej sylwetce mężczyzny. Ponieważ miał na sobie jedynie ręcznik, zasłaniający biodra, mogła dostrzec wyraźnie zarysowane mięśnie pokryte bladą skórą. Czarne, mokre w tej chwili włosy wampira, oklejały jego twarz, a zawieszony na szyi rzemyk ze smokiem podkreślał kształt szczupłej szyi. W tym jednym momencie Fabien wydał się Sarze całkiem interesujący, wręcz seksowny, jednak czar prysł, kiedy przypomniała sobie, że to właśnie przez niego leży tu związana, niczym więzień, pozbawiona możliwości jakiegokolwiek ruchu.
- Wybacz, ale to są konieczne środki ostrożności. - tłumaczył Fabien wskazując ręką na sznury. - Widzisz, mam dość niespodzianek i twoich wybryków. Chciałem być miły, ale nie dałaś mi wyboru. - dokończył, zakładając czystą koszulkę o grafitowym odcieniu.
Sarah nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i utkwiła go w oknie, wpatrując się w zachmurzone niebo.

Pojedyncze krople deszczu zaczynały opadać na okolicę, kiedy srebrny sedan parkował przed hotelem. Trzy kobiety wysiadły z auta, czujnym spojrzeniem taksując otoczenie.
- La malbeno de pluvo. - szepnęła jedna z nich. Ciężkie chmury, niczym na rozkaz skłębiły się nad okolicą, a kilka sekund później zaczął padać rzęsisty deszcz. Czarownice żwawym krokiem ruszyły w stronę hotelu, przygotowując się do bitwy.

Fabien podszedł do łózka, na którym leżała Sarah.
- Teraz ty weźmiesz prysznic, ja w tym czasie przygotuję ci coś do jedzenia, a potem ruszamy w dalszą drogę. Nie ma potrzeby zwlekać. - wyjaśnił, uwalniając ją z więzów. Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie.
- Obsługa hotelowa... - usłyszeli przez drzwi stłumiony głos.
- Niczego nie potrzebujemy, dziękuję. - krzyknął Fabien chcąc zwyczajnie spławić nieproszonych gości. Nie potrzebował widowni.
Jednak po krótkiej chwili pukanie rozległo się ponownie. Poirytowany wampir zrozumiał, że nie obejdzie się bez bezpośredniej konfrontacji, więc podszedł do drzwi, niczego jednak nie podejrzewając...

Antoine Ganthier mimo wieku wyglądał dość młodo. Ciemne włosy, nie oprószone jeszcze siwizną, wyglądały na gęste i mocne, a przystrzyżona broda dodawała mu eleganckiego wyglądu. Gestem dłoni zaprosił gościa do gabinetu i wskazał mu miejsce przy biurku, sam z kolei usiadł po jego przeciwnej stronie.
- Jak wygląda sytuacja? - zapytał.
- Na chwilę obecną wiemy o co najmniej jednej ofierze śmiertelnej.
- A przypadki hipnozy?
- Do tej pory nie odnotowaliśmy... Jeszcze...
- W takim razie czego pan od nas oczekuje?
- Wampiry powróciły. Będziemy musieli walczyć o miasto, tak jak walczyli nasi przodkowie. Musimy być szybsi, zaatakować, byśmy potem nie musieli się bronić.
- Detektywie. Proszę wybaczyć, ale pańska wizyta tutaj jest w tej chwili bezcelowa. Z tego, co pan mówi wnioskuję, że był to jednorazowy przypadek, wiele wampirów się przemieszcza, może któryś był w Paryżu przejazdem? Nie mamy podstaw sądzić, że grozi nam większe niebezpieczeństwo.
- Proszę? Mam rozumieć, że pańskim zdaniem powinienem potraktować to zdarzenie jako jednorazowy wybryk? Naprawdę zapomniał pan, jaką cenę zapłacili niegdyś mieszkańcy Paryża i okolic przez taką lekkomyślność? - Blanc w przypływie złości wstał z krzesła i uderzył pięścią o biurko. Ganthier, cały czas starając się zachować spokój, złożył dłonie w piramidkę i odpowiedział:
- Nie, detektywie. Nasi przodkowie postąpili lekkomyślnie próbując bratać się z wampirami i pozwalając im panoszyć się w mieście. To fakt. Jednak nie chcę, by przez wywołanie zbędnej wojny ucierpiało zbyt wiele istnień. Takie jest stanowisko moje i całego sabatu Ganthier. Dopóki nie ma realnego zagrożenia ze strony krwiopijców, nie zamierzamy wszczynać wojny. To wszystko co mam do powiedzenia w tej sprawie. Tymczasem czekają na mnie inne obowiązki, proszę więc wybaczyć. - przywódca sabatu taktownie, ale stanowczo wyprosił detektywa z gabinetu, nie dając mu żadnych złudzeń, że ten zyskał sprzymierzeńca w nadciągającej, nierównej walce.

- Vundo kriplulo! - mocny, kobiecy głos rozległ się echem po pomieszczeniu, kiedy tylko Fabien uchylił nieco drzwi. Naraz całe jego ciało, w niemalże ekspresowym tempie, zaczęły pokrywać cięte rany, podobne do tych zadawanych ostrym nożem. Nienaturalnie silny ból, jakie zadawały te skaleczenia, sprawiły, że wampir zupełnie stracił rezon i upadł na podłogę. Ku jego zaskoczeniu, naturalne dla wampirów uleczanie ran, tym razem jakby zostało wyłączone. Jednak mimo bólu spróbował wstać, kiedy zobaczył, że trzy czarownice wyprowadzają Sarę.
- Dokąd to... - wymamrotał, próbując zaatakować nieproszonych gości, jednak poczuł jak zaczyna nim targać nieznana siła. Przez mgłę, która przesłaniała mu wzrok, dostrzegł, że jedna z wiedźm wypowiada niezrozumiałe dla niego inkantacje, a chwilę później nie było nic... Tylko ciemność...

Kiedy bezwładne ciało wampira, któremu wiedźma zaklęciem skręciła kark, uderzyło z impetem o ścianę, także z woli czarownicy, Sarah bezgłośnie krzyknęła.
- Co ty mu zrobiłaś? - zapytała, wpatrując się to w Fabiena, to w Noémie, to w czarownicę.
- Nic mu nie będzie skarbie. Zregeneruje się, ale my będziemy wtedy już daleko... - odpowiedziała wiedźma.
- Daleko? Czyli gdzie? - Sarah spojrzała pytająco na Noémie. Ta tylko się uśmiechnęła, objęła serdecznie przyjaciółkę i szepnęła jej do ucha.
- W domu, mała. Jedziemy do domu. 
___________

Witajcie! 

Oto i nowy rozdział. Krótko, może nie do końca tak jak planowałam, ale jest! Nie chciałam kazać wam dłużej czekać, tym bardziej, że niektórzy się już dopominali. Za co zresztą jestem wam wdzięczna, bo gdyby nie pytania o nowy rozdział, mógłby się on wcale nie pojawić. 

Mam nadzieję, że się spodobał rozdział i że nie wystawiłam waszej cierpliwości na zbyt dużą próbę. 

Buziaki dla was, moi czytelnicy! :) 

niedziela, 19 kwietnia 2015

8. PRZEMOC RODZI PRZEMOC

Zapadał już mrok, kiedy w niedużym, drewnianym domku na przedmieściach Paryża, grupa kobiet zasiadała do wielkiego dębowego stołu. Spotkanie, z pozoru wyglądające na dość zwyczajne, miało szczególny cel.
Jedna z obecnych, dostrzegając zniecierpliwienie pozostałych, zgasiła światło i w pomieszczeniu zapanował mrok. Wszystkie doskonale wiedziały, dlaczego zostały wezwane i chciały jak najszybciej wykonać zadanie.
Kiedy najstarsza z nich, około sześćdziesięcioletnia kobieta, zaczęła szeptać tajemnicze wersy, świece ustawione w okręgu na blacie stołu, zapłonęły pomarańczowym płomieniem, rzucając jasną łunę na pomieszczenie. W tym momencie kobiety chwyciły się za dłonie i zaczęły powtarzać za Starszą słowa zaklęcia niczym mantrę. Przy każdym kolejnym powtórzeniu podnosiły ton głosu, a ich ciała przeszywały dreszcze. W końcu piasek, rozsypany na mapie leżącej na stole tuż obok kręgu ze świec, zaczął się przemieszczać, by po dłuższej chwili ułożyć się w kształt ścieżki prowadzącej do właściwego celu. Świece zabłysły jeszcze jaśniejszym blaskiem, a czarownice zamilkły. Przez chwilę wpatrywały się w efekt swojego wysiłku, dopóki Starsza nie podniosła się ze swego miejsca i przerwała wszechobecną ciszę:
- Siostry, zaklęcie się udało, a to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, wiemy już, gdzie się znajduje dziewczyna. A skoro udało nam się ją namierzyć w ten sposób, oznacza to, że drzemiąca w Alais moc przebudziła się. Dlatego też musimy ją odnaleźć. Dla jej i naszego dobra. Vivienne, wiesz co należy zrobić. - Starsza zwróciła się w kierunku siedzącej obok blondynki, na co ta kiwnęła tylko twierdząco głową i wyszła, w międzyczasie wyciągając z kieszeni spodni telefon. Kiedy znalazła się na korytarzu wybrała numer i cierpliwie czekała na odpowiedź z drugiej strony. Po trzecim sygnale w słuchawce usłyszała znajomy głos:
- Słucham?
- Zabierzesz ze sobą Elvire i Denise, wyruszajcie natychmiast. Współrzędne prześlę ci w wiadomości. Tym razem postaraj się nie nawalić, Noémie...
- Jasne. - prychnęła młoda czarownica, rozłączając się.

- Detektywie – pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna w okularach wyciągnął dłoń w geście powitania. Blanc uścisnął jego rękę, jednak przez wzgląd na powagę sytuacji, kiedy tylko zajęli miejsca przy stoliku, nie zwlekał z zadawaniem pytań.
- Profesorze, zbadał pan ciało? Proszę powiedzieć co takiego pan ustalił.
- Szczerze powiedziawszy niewiele musiałem ustalać. Ślady są wyraźne i jednoznaczne.
- To znaczy?
- To znaczy, że z całą pewnością i odpowiedzialnością mogę poświadczyć, że znaleźliśmy niezbity dowód na powrót wampirów do Paryża.
Po tym zdaniu zapadła cisza. Blanc mimo wszystko miał nadzieję, że jego przypuszczenia się nie potwierdzą, że ten scenariusz się nie ziści. Zasłonił twarz dłonią, próbując znaleźć najrozsądniejsze rozwiązanie sytuacji.
- Co pan proponuje? - zapytał profesora.
- Pan bardzo dobrze wie, co, detektywie Blanc. Nie ma innego wyjścia. Rzezi nie da się uniknąć, prędzej czy później ona nastąpi. Pytanie jednak, kto jej dokona... - starzec spojrzał na policjanta i choć żadnemu nie podobała się ta wizja, obaj doskonale rozumieli, że historia zatoczyła koło, jednak tym razem silniejsi będą zmuszeni wyeliminować zagrożenie całkowicie.

Paryż, mroźna listopadowa noc, rok 1894.
Okrzyki rozpaczy i bólu roznosiły się po całym mieście. Każda ulica, każdy zakątek zbrukany był krwią niewinnych. Setki ciał opróżnionych z życiodajnej cieczy zalegały na placach i w alejkach jako ślad po ataku krwiopijców.
Adam Blanc, ówczesny dowódca paryskiej żandarmerii, patrzył na tragedię mieszkańców, a każde kolejne zwłoki, które oglądał pogłębiały jego gniew i determinację w dążeniu do zemsty. Od dekady wampiry żyły w mieście u boku ludzi i dopóki obie strony szanowały warunki rozejmu, panował pokój. Jednak kilka miesięcy wcześniej władzę nad wampirzą społecznością przejął Vincent, samozwańczy pan, a wcześniej członek Rodziny, który ustanowił siebie ponad innymi, by sprawować władzę całkowitą. Szybko okazało się, że władza nad krwiopijcami to dla niego za mało. Zapragnął też kontrolować społeczność ludzką. Napotkawszy opór, bez skrupułów sięgnął po broń ostateczną. Rzeź niewinnych. Mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci – dla nikogo nie mieli litości.
Taką też taktykę przyjął Blanc. Zebrawszy małą armię, złożoną z wyprawionych w walce żandarmów, ale także z ochotników, wyszli naprzeciw wampirom, broniąc miasta. Choć wielu sądziło, iż jest to misja samobójcza, Blanc nie obawiał się porażki. Prawdę mówiąc nie brał jej pod uwagę, bo jak się później okazało miał po swojej stronie jeden z najsilniejszych sabatów żyjących na terenie ówczesnej Francji.
Do ostatecznego starcia między wampirami, ludźmi i czarownicami, doszło około godziny czwartej nad ranem na polach nieopodal miasta. Vincent, będąc niezwykle pewnym porażki ludzi, także się pojawił, chcąc na własne oczy zobaczyć ich spektakularny, jak uważał, upadek. Ogromne było jego zaskoczenie, gdy wampirze oddziały, unieszkodliwione przez sabat, ginęły zabijane przez marne ludzkie istoty. Choć jemu samemu udało się zbiec, żaden inny znajdujący się tam krwiopijca nie przeżył.
W ten sposób ludzie pozbyli się nadnaturalnych z paryskich ziem. Wyplenienie ich z całej Francji zajęło jeszcze kilka, bądź jak podają inne źródła, kilkanaście lat, jednak od tamtej pory nastał spokój. Ponadto, chcąc przypieczętować sojusz, ludzie oddali czarownicom na własność kilka miasteczek i wsi, w zamian oczekując jedynie ochrony. Powstała w ten sposób unia była utrzymywana przez pokolenia, aż do czasów współczesnych.

Obecnie.
Po spotkaniu z profesorem Arnaud detektyw skierował się na przedmieścia, do domu, którego miał nadzieję nigdy nie odwiedzić. Szczerze żałował, że sytuacja tego wymaga. W końcu ściganie drobnych złodziejaszków, a nawet morderców, było niczym w porównaniu do polowania na nadnaturalne istoty, których pokonanie zależało od sojuszu z czarownicami.
Zdecydowana większość paryżan, a nawet Francuzów czy Europejczyków nie wierzyła w istnienie sabatów. We współczesnym społeczeństwie magia istniała tylko w książkach i filmach, a wróżki były nikim innym jak oszustkami liczącymi na łatwy zarobek. Tymczasem przedstawicielom władz zdarzało się korzystać ze wsparcia czarownic, zwłaszcza gdy inne możliwości nie przynosiły rezultatów. Blanc wiedział, że w nadchodzącej walce pomoc wiedźm zadecyduje o życiu tysięcy mieszkańców, więc przezwyciężając osobistą niechęć pojechał do domu rodziny Ganthier – bodaj najsilniejszego sabatu we Francji.
Zaparkował auto na podjeździe i jeszcze przez chwilę przyglądał się budynkowi. Tynk w kolorze kości słoniowej, duży taras i zdobione okiennice nadawały mu eleganckiego wyglądu, nie dając zarazem wrażenia przepychu. Zadbany ogródek i kostka, którą wyłożono podjazd potęgowały wrażenie panującego wokół porządku.
Detektyw wysiadł z auta i podszedł do drzwi. Kilkakrotnie uderzył ciężką kołatką i cierpliwie czekał. Kiedy do jego uszu dobiegł odgłos kroków poprawił kurtkę i uśmiechnął się nieznacznie, chcąc zrobić lepsze pierwsze wrażenie.
Po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi ukazała się drobna postać dziewczyny o kruczoczarnych włosach.
- Dzień dobry... - zaczął.
- Proszę wejść. Za chwilę zostanie pan przyjęty. - odpowiedziała dziewczyna wpuszczając gościa do salonu, po czym zniknęła za drzwiami prowadzącymi najprawdopodobniej do kuchni.
Blanc rozejrzał się niepewnie wokół. Dom wyglądał dość zwyczajnie, tak iż ktoś niewtajemniczony za nic nie domyśliłby się, że znajduje się w azylu miejscowych czarownic. Wnętrza podobnie jak cały budynek nie świadczyły o przepychu, a raczej o skromności. Meble, dywany i inne ozdoby były dopasowane, ale nie było w nich krzty przesady. Detektyw pomyślał nawet, że pokusiłby się o stwierdzenie, że jest to całkiem przytulne miejsce.
W tym momencie w progu salonu stanął pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w jeansy i ciemną marynarkę.
- Witam detektywie. Antoine Ganthier.
- Blanc. - mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Co pana do nas sprowadza?
- Wspólny problem, panie Ganthier.
- To znaczy?
- Wampiry. - odpowiedział szybko detektyw. Ganthier spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili, jakby przebudził się z zamyślenia.
- W takim razie zapraszam do gabinetu. Porozmawiamy. - powiedział wskazując gościowi drogę.

Po kilku godzinach jazdy Fabien zdecydował, ze zrobi sobie małą przerwę i przy pierwszej okazji zjechał z trasy by zatankować i nieco odpocząć. Stwierdził, że skoro wypełnił zadanie i ma dziewczynę, nie musi się szczególnie spieszyć. Poza tym Sarah przebudziła się już jakiś czas temu i na pewno zgłodniała. Nie chcąc zatem doprowadzić do jej śmierci głodowej, poszedł do baru i zamówił obiad na wynos.
Wracając zwrócił uwagę na niewielki hotelik po drugiej stronie ulicy. Stwierdził, że zarówno on jak i dziewczyna zasłużyli na odpoczynek i gorącą kąpiel. Wsiadł do samochodu i zapytał:
- Masz ochotę coś zjeść, albo wziąć kąpiel? - odpowiedziało mu jednak tylko głośne mruczenie.
- Ah, wybacz, zapomniałem, że masz knebel w ustach. W takim razie zadecyduję za nas oboje, ok? - dokończył, po czym odpalił silnik by zaparkować przed hotelem.
Wysiadł i otworzył tylne drzwi, by pomóc dziewczynie.
- Umówmy się tak, że ja cię rozwiążę, wyjmę knebel, a ty będziesz grzeczna i bez ekscesów pójdziemy do hotelu... - kiedy dziewczyna pokiwała głową, zgadzając się, wampir ostrożnie wyjął skrawek materiału z jej ust.
- W porządku? - zapytał, jednak znowu odpowiedziała mu tylko kiwnięciem. Już miał sięgnąć do jej rąk, by rozwiązać krępujący je sznur, kiedy spotkała go niespodzianka. Bowiem Sarah widząc dwóch mężczyzn przechodzących obok postanowiła zaryzykować.
- Pom...! -zaczęła krzyczeć, jednak jej usta szybko zostały zatkane. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu spostrzegła, że przeszkodą stały się wargi wampira. Bez zbędnego zastanawiania się uznał on, że najskuteczniejszym sposobem, by zamknąć jej usta nie wzbudzając podejrzeń, będzie pocałunek. Obaj mężczyźni widząc tą scenę zaśmiali się tylko i zniknęli za drzwiami hotelu.
W tym momencie wampir i dziewczyna oderwali się od siebie. Oboje byli wściekli. Fabien za krzyk, Sarah za pocałunek.
- Co to u licha było? - zapytała poirytowana.
- To chyba ja powinienem zapytać! Niby taka nieśmiała, cicha, a jak przyszło co do czego, to... - zdenerwowany wampir uderzył pięścią w nadwozie auta, zostawiając w nim niemałe zagniecenie. Przestraszona dziewczyna podskoczyła w miejscu i spojrzała na Fabiena.
- Nie mogę ryzykować... - stwierdził po chwili. - Dobrej nocy... - szepnął, po czym jednym, szybkim ruchem znów pozbawił dziewczynę przytomności.
__________________________
Uff, jestem, żyję, wróciłam! 
Nie macie pojęcia jak się cieszę, że w końcu udało mi się skończyć ten rozdział. 
Cóż, pozostawiam Wam do oceny. 
Enjoy! 
Ps. Zapraszam także na drugiego bloga. Właśnie opublikowałam drugą (i ostatnią zarazem) część opowiadania "Breakdown". >>KLIK<<

sobota, 14 marca 2015

7. PTASZEK W KLATCE

Biegła co chwilę oglądając się za siebie. Niżej osadzone gałęzie drzew smagały jej ciało, jednak przypływ adrenaliny sprawiał, że niemal nie czuła bólu. Jedyne o czym potrafiła teraz myśleć to fakt, że przed chwilą widziała jak mężczyzna, który ją porwał zamienił się w bestię i zabił niewinną dziewczynę. Jedyne, czego teraz chciała to znaleźć się jak najdalej stąd.
Sarah po raz kolejny odwróciła głowę, chcąc się upewnić, że jej oprawca za nią nie biegnie. Jedak w mroku nocy nie była w stanie dostrzec czegokolwiek. W tym momencie poczuła, że jej prawa stopa, zamiast nieść ją dalej, zahaczyła o coś. Blondynka z przerażającym piskiem wylądowała na leśnej ściółce, raniąc przy tym dłonie. Spojrzała za zabrudzone palce, a z jej oczu popłynęły łzy. Kumulujący się w niej strach potrzebował ujścia, więc pozwoliła słonym kroplom spływać po zarumienionych policzkach.
- Koniec zabawy. - Sarah niemalże podskoczyła, słysząc za plecami męski głos. Przysięgłaby, że jeszcze chwilę temu nikogo nie było, że była tu sama, że on wziął się tu znikąd. A może jednak był bliżej, niż jej się mogło wydawać?
Nie powiedziała nic, tylko podpierając się na zranionych dłoniach cofała się, z przerażeniem patrząc jak mężczyzna zbliża się do niej wolnym krokiem.
- Chyba jestem ci winien słowo wyjaśnienia. - zaczął Fabien – Miałem cię zabrać nieważne gdzie, nieważne do kogo, ale najwyraźniej nastąpiła pomyłka, nad czym, wierz mi, niezmiernie ubolewam. Spodziewałem się z twojej strony zupełnie innej reakcji. Śmiem twierdzić, że powinniśmy zamienić się rolami i to ja powinienem bać się ciebie, ale hmm... - brunet zatrzymał się i zasłonił dłonią usta w geście zamyślenia – Po prostu nie jesteś tym, kim miałaś być. I to jest dobra wiadomość. Zła jest taka, że zbyt wiele wiesz i zbyt wiele widziałaś, bym mógł pozwolić ci tak po prostu odejść. Wybacz, taka praca... - dokończył rozkładając bezradnie ręce.
Sarah patrzyła jak twarz mężczyzny zmienia się w oblicze potwora. Widziała wysuwające się kły i przymrużone oczy. Oddychała coraz szybciej, a jej usta niemo wypowiadały błagania o darowanie życia. W końcu wampir chcąc dokończyć to, co zaczął zrobił krok w kierunku swojej ofiary. I wtedy nastąpiło coś, czego zupełnie się nie spodziewał...

- Cześć mała, słuchaj, co się z tobą dzieje? Gdzie ty się podziewasz? - zatroskana Noémie od kilku godzin próbowała dodzwonić się do przyjaciółki. Jednak za każdym razem słyszała tylko mechaniczny głos automatycznej sekretarki. - Nie wiem czy tak zabalowałaś, czy stało się coś innego, ale błagam cię, odezwij się, daj znać, że żyjesz. Bo jak tak dalej pójdzie to zadzwonię na policję. Naprawdę się martwię... - Noémie rzuciła telefon na łóżko i zaczęła chodzić po pokoju od jednej ściany do drugiej. Przez nerwy nie potrafiła zapanować nad drżącymi rękami. Cały czas wyrzucała sobie, że pozwoliła Sarze wyjść i samej wracać do domu. To było tak głupie i nieodpowiedzialne!
Nagle w pomieszczeniu rozległ się głośny dzwonek telefonu. Noémie podeszła do łóżka i spojrzała na wyświetlony numer.
- Cholera. - zaklęła pod nosem, z ociąganiem naciskając zieloną słuchawkę.
- Witaj Vivienne...
- Darujmy sobie uprzejmości, wiesz po co dzwonię. - szorstki, kobiecy głos nie dawał złudzeń, że będzie to przyjemna rozmowa.
- Tak wiem, ale jest środek nocy...
- Nie brzmisz jak byś spała więc proszę o informacje. - Noémie westchnęła ciężko.
- W porządku. Do wczoraj było w porządku.
- A co się wydarzyło wczoraj? - zapytała Vivienne.
- Wzięłam ją na imprezę... i... Sarah zniknęła... - brunetka westchnęła, świadoma możliwych konsekwencji. Jednak przez dłuższą chwilę nie słyszała nic, zupełnie jakby rozmówczyni się rozłączyła. Serce Noémie zabiło mocniej, gdy w końcu szorstki głos Vivienne rozległ się w słuchawce.
- Czekaj na instrukcje. - usłyszała brunetka, a po chwili piskliwy sygnał dał jej do zrozumienia, że połączenie zostało przerwane. Dziewczyna usiadła na łóżku i chowając twarz w dłoniach, oparła łokcie na kolanach. Siedziała tak dłuższą chwilę, aż bezchmurne dotąd niebo zaciągnęło się ciężkimi obłokami, a pierwsze krople deszczu spadły na paryskie ulice.

Sarah siedziała na zimnej glebie i z przerażeniem malującym się na jej twarzy patrzyła, jak potwór, którego jeszcze niedawno miała za człowieka zbliża się do niej. Nie wiedziała co konkretnie chce jej zrobić, ale będąc świadkiem śmierci niewinnej dziewczyny, podświadomie kreowała najczarniejsze scenariusze. W tym momencie mężczyzna zrobił zdecydowany krok w jej kierunku, a ona w desperackim geście, chcąc się zasłonić przed atakiem, wykonała szybki ruch ręką. Ku zaskoczeniu obojga wampir zamiast zatopić kły w ciele ofiary, niczym trafiony gromem odleciał na odległość kilkunastu metrów. Zdezorientowana i przestraszona blondynka wpatrywała się w mrok, dostrzegając jedynie zarys wijącej się na ziemi postaci.
Fabien zaklął siarczyście i przez chwilę oszołomiony leżał na ziemi. Szybko jednak podniósł się i w wampirzym tempie podbiegł do dziewczyny od tyłu i chwycił ją za szyję.
- Pora na drzemkę. - warknął i jednym, precyzyjnym uderzeniem pozbawił blondynkę świadomości, nie robiąc jej przy tym krzywdy. Potem wziął jej bezwładne ciało i z nadnaturalną szybkością zaniósł ją do samochodu zostawionego na polanie. Kiedy ułożył ją na tylnym siedzeniu, związał jej nogi i ręce, a usta zakneblował.
- Łatwo poszło... - westchnął do siebie zamykając drzwi auta. Sięgnął do kieszeni, z której wyjął telefon i wybrał znany mu już na pamięć numer. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się poważny głos Loreen.
- Jakie wieści, panie Croisseux?
- Ptaszek w klatce.
- Co?
- No ptaszek... złapany... jest w klatce...
- Bredzisz. Do rzeczy Fabien. - Loreen powoli traciła cierpliwość.
- Eh. Mam dziewczynę. Wiozę ją.
- Masz pewność, że to ta panna?
- Zrobiłem... ehm... test. - po tych słowach w słuchawce zapadła cisza. Była tak długa, że Fabien spojrzał na ekran telefonu, by się upewnić, że połączenie nie zostało przerwane.
- Jesteś tam? - zapytał w końcu.
- Jestem. Jakim cudem jeszcze żyjesz? - zapytała niepewnie Loreen.
- Pewnie bym nie żył, gdyby nasza mała wiedźma znała swoją moc i panowała nad tą magią. Ale na szczęście wystarczył moment nieuwagi, żeby ją unieszkodliwić. - relacjonował zadowolony z siebie wampir, jednak koleżanka nie podzielała jego entuzjazmu.
- Idioto, przecież... Mogła cię zabić! To było skrajnie nieodpowiedzialne jak na tak wytrenowanego i doświadczonego członka Podziemia...
- Lo, a jakie miałem wyjście? Po kilku tygodniach pałętania się po Europie miałem przywieźć Rodzinie dziewczynę bez wcześniejszego sprawdzenia jej? A gdyby okazało się, że to nie ta panna? I tak mam już na pieńku z górą... To byłby dla nich kolejny argument, żeby się mnie pozbyć...
- No tak, ale nie uważasz, że to trochę za duże ryzyko?
- Być może. Ale wolałbym zginąć z ręki czarownicy, niż skazany przez własnych pobratymców. Wiesz, jak kończą ci, którzy nie dają rady. Nie obraź się, ale Podziemie to nie Sekretariat. Tutaj nie obowiązuje niepisana zasada, że każdy się nada. - odpowiedział Fabien z powagą w głosie. Wiedział jednak, że Loreen zrozumie. Była jednym z niewielu krwiopijców, którzy go rozumieli, bo była jednym z niewielu, który znali go tak dobrze.
- Ok, jak uważasz. W takim razie uprzedzę Annabelle, że jedziecie.
- Dzięki, Lo. - odpowiedział, po czym rozłączył się, a kiedy zakopał ciało dziewczyny, którą wykorzystał do pokazu, wsiadł do auta i ruszył w kierunku głównej ulicy.

- Dzień dobry. Jak się spało? Jak się miewa moja ulubiona pacjentka? - doktor Lacroix weszła do sali ze szczerym uśmiechem na zmęczonej twarzy.
- Dziękuję, już lepiej. - odpowiedziała Nina – Jak długo jeszcze będę tu leżeć, pani doktor?
- Co najmniej kilka dni skarbie. Wydobrzejesz, ale twoje obrażenia były na tyle poważne, że musimy cię przez pewien czas obserwować.
- Dzień dobry. Nie przeszkadzam? - z pozorowaną uprzejmością detektyw Daniel Blanc przerwał toczącą się rozmowę i wszedł do sali.
- Dzień dobry. - doktor Lacroix odpowiedziała mu nie ukrywając, że po jego poprzedniej wizycie nie ma o nim najlepszego zdania.
- Jak samopoczucie, panno Bonnet?
- Dziękuję, dobrze.
- W takim razie możemy porozmawiać. - akcentując zdanie jako stwierdzenie, nie pytanie, policjant przysunął do łóżka chorej stojące nieopodal krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie.
- Pani podziękujemy. - zwrócił się do lekarki, nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Lacroix zmierzyła detektywa wzrokiem, który gdyby tylko mógł, na pewno doprowadziłby go do przedwczesnej śmierci, jednak postanowiła trzymać język na wodzy. Nie chciała robić scen przy Ninie, a stan dziewczyny znacznie się poprawił, tak iż nic nie stało na przeszkodzie, by mogła zeznawać.
- Pamiętaj, że w każdej chwili możesz przerwać... - lekarka z troską zwróciła się do Niny - … wystarczy, że wciśniesz ten zielony guzik, a przyjdę.
- Dziękuję, pani doktor. - odparła dziewczyna posyłając kobiecie delikatny uśmiech. Kiedy wyszła, detektyw bez ociągania zaczął zasypywać pytaniami jedynego świadka, jakiego miał.
- Opowiedz mi, co widziałaś, co pamiętasz z tamtej feralnej nocy.
- Poszłyśmy z Giséle na tą nieszczęsną imprezę. Ona jak zwykle chciała się popisać, ile to nie wypije... Wlewała w siebie alkohol jak wodę. - oczy Niny zaszkliły się, więc żeby nie pozwolić łzom wypłynąć przymknęła powieki – W końcu udało mi się ją przekonać, że na nas pora, że najwyższy czas przystopować. Poprosiłam, żeby zaczekała na mnie przy drzwiach, musiałam się jeszcze wrócić po jej sweter i torebkę. Zajęło mi sporo czasu zanim je znalazłam, a kiedy w końcu mi się to udało, okazało się, że Giséle zniknęła. Jakiś chłopak powiedział, że wyszła. Poszłam więc jej szukać i... - głos Niny się załamał. Nie chcąc, by policjant widział jej żal, odwróciła się w stronę okna i wpatrzona w przecinające paryskie powietrze krople deszczu, kontynuowała:
- Potem widziałam już tylko to, jak ten facet poderżnął jej gardło. Widziałam, jak jeszcze trzymał jej ciało. W ręku miał nóż... Nóż to ostatnie co pamiętam...
- Czy byłabyś w stanie go opisać?
- Nóż? - zapytała nieco zdziwiona dziewczyna.
- Nie, tego mężczyznę...
- Ah, racja... Ale, było zbyt ciemno. Nie widziałam jego twarzy. Jedyne co kojarzę, to to, że chyba miał blond włosy... Ale nie jestem pewna...
- A jak byś wyjaśniła to, że ciało twojej koleżanki zostało... dosłownie opróżnione z krwi? - dociekał detektyw czujnie przyglądając się twarzy świadka.
- Miała... miała poderżnięte gardło, wykrwawiła się... - odpowiedziała niepewnie dziewczyna.
- Gdyby tak było, cała jej krew musiałaby rozlać się wokół ciała, tymczasem jedyne co tam znaleźliśmy, to sterta śmieci. Poza tym nawet jak się ktoś wykrwawia, niemożliwym jest, by wypłynęło z niego wszystko, co do kropli. Tymczasem Giséle została dosłownie osuszona...
- Do czego pan zmierza? - skołowana dziewczyna patrzyła na Blanc'a z przerażeniem.
- Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz...
- Zdaje się, że nie miałam racji łudząc się, że choć w minimalnym stopniu jest pan w stanie zachować delikatność. Proszę opuścić salę, chora musi odpocząć. - doktor Lacroix podeszła do roztrzęsionej Niny, próbując ją uspokoić.
- Nie skończyłem... - detektyw chciał zaprotestować, ale lekarka przerwała mu, niemalże krzycząc:
- Nina opowiedziała już panu, co widziała. To musi na razie wystarczyć. W tej chwili jest zmęczona i przestraszona, więc dla mnie, jako jej lekarza oznacza to koniec przesłuchania. Dlatego nalegam, żeby opuścił pan salę!
Poirytowany Blanc nie miał wyjścia. Poza tym był świadom, że w tej chwili nie uda mu się więcej wyciągnąć od dziewczyny.
Kiedy wyszedł na parking przed szpitalem i szukał kluczy od samochodu, w kieszeni jego dżinsowych spodni zawibrował telefon.
- Słucham? - odebrał, nie porzucając poszukiwań, jednak kiedy usłyszał kolejne zdanie, wypowiedziane przez rozmówcę, zastygł w bezruchu.
- Cholera. - przeklął, kopiąc niczemu nie winny kamyk. Jego najgorsze przypuszczenia właśnie się potwierdziły...
________________________________
Hej! Po miesięcznej przerwie powracam na BaV z nowym rozdziałem. Nie powiem, że było łatwo, ale się udało. :p
Chciałabym w tym miejscu podziękować Dakishimete za treściwy komentarz. Nie odpisałam od razu, bo liczyłam, że uda mi się opublikować odpowiedź razem z rozdziałem, który z resztą w planach miał się pojawić już dawno, ale wyszło jak wyszło, więc odniosę się do twojego komentarza teraz. Po pierwsze, dziękuję. Za to, że przeczytałaś moje opowiadanie i za to, że podzieliłaś się szczerą opinią. Po drugie, dziękuję za wymienione przez ciebie plusy, ale też za słowo porady. Wzięłam je sobie do serca i postaram się popracować bardziej nad Fabienem. ;)
Btw, zauważyłam tutaj dość spory ruch (jak na opowiadanie, którego autorką jestem ja ;p), więc czekam na Wasze opinie. 
Mam dziwne wrażenie, że miałam napisać coś jeszcze, ale nie pamiętam co..
Cóż, może sobie później przypomnę. xD
Pozdrawiam, Merenwen.

piątek, 13 lutego 2015

6. ETERNEL DU CHATEAU

Ciężkie chmury w odcieniach grafitu zasłoniły całkowicie niebo nad wyspą. Coraz silniejszy wiatr i wysokie, morskie fale rozbijające się o klify zwiastowały nadchodzący sztorm. Loreen jednak bez lęku spoglądała przez okno, obserwując odległy horyzont. Taka pogoda w tej części świata była niemalże codziennością. Na tym kompletnym odludziu chmury zakrywające słońce były sprzymierzeńcem.

Eternel du Chateau było miejscem szczególnym. Ogromny zamek zbudowany na niewielkiej wyspie stał się ostoją dla Uprzywilejowanych. Po setkach lat błąkania się po różnych miejscach na świecie, to właśnie tutaj znaleźli swoje miejsce. I to tutaj, jakieś dziewięćset lat wcześniej, najstarsze wampiry stworzyły zalążek królestwa i zorganizowały swą rasę w naród. Określili zasady obowiązujące wszystkich, wprowadzili kary dla tych, którzy nie chcieli się podporządkować. Przejęli kontrolę. I to właśnie wtedy określili siebie mianem tych, którym powierzono największy przywilej – nieśmiertelność. 
 
Kiedy z nieba zaczął padać ulewny deszcz, Loreen odeszła od okna i zajęła miejsce przy biurku. Nie mogła narzekać. W zamian za wykonywaną pracę dostała dom i zyskała przyjaciół, którzy zastąpili jej bliskich. Kilkadziesiąt lat wcześniej, o ironio, odebrał im życie jakiś wampir, kiedy to pożywił się na jej rodzicach i siostrze, a ją samą przemienił w krwiopijcę. Początkowo nienawidziła tego, czym sie stała, ale spotkała Fabiena. Istota, która miała do końca życia stanowić dla niej obiekt pogardy i nienawiści, pomogła jej przetrwać najgorszy dla młodego wampira okres. Mężczyzna, być może nie do końca będąc świadom tego, jaki ma wpływ na nowicjuszkę, sprawił, że uporała się z bólem i zaakceptowała to, czym się stała. A potem przywiózł ją tutaj. Do Eternel du Chateau. I tu została, podejmując się zadania, które zleciła jej Rodzina. Początkowo była jedną ze swego rodzaju sekretarek, teraz, po latach doświadczenia, jako Sekretarz, sprawowała nad takowymi nadzór.
Praca Sekretariatu miała jeden główny cel – kontrolę. Swoim istnieniem zapewniał kontakt wampirów z całego świata z 'Wyspą Matką'. Loreen zaś była pośrednikiem między Sekretariatem a Rodziną. Tym mianem nazywano grupę najstarszych i najważniejszych wampirów, sprawujących władzę w mrocznym królestwie.
Mimo upływu lat cała ta rzeczywistość, ta wampirza społeczność zdawała się być dla Loreen nierealna. Żyła tu, wśród nich, z dala od ludzkiej cywilizacji, do której przecież niegdyś należała. Gdyby nie zdobycze techniki nie miałaby pojęcia, jak wygląda współczesny świat. Jednak ze względu na pełnione funkcje, nie mogła opuszczać zamku. Tego zazdrościła wampirom z Podziemia.
Były to istoty stworzone i wyszkolone przez Rodzinę. Służyły jako narzędzia do wymierzania kar, czy wykonywania innych zadań na zlecenie. Jak się z czasem okazało, Fabien, ten, który na dobrą sprawę ocalił Loreen, był członkiem Podziemia. Jednym z najlepszych. Dlatego też ostatnią misję powierzono właśnie jemu. Rodzina wierzyła, że poradzi sobie i wkrótce zyskają coś, co pomoże im kontrolować nie tylko wampirzą rasę...
- Jakieś wieści z Paryża? - zamyślona Loreen nie zauważyła, kiedy do pomieszczenia weszła Annabelle, członkini Rodziny.
- Niestety nie. Ostatni kontakt nawiązaliśmy wczoraj. Od tamtej pory nic. - odpowiedziała.
- Loreen. Spróbuj nawiązać kontakt. Jeśli do dzisiejszego wieczora nic od niego nie dostaniemy, będziemy musieli działać inaczej, wiesz o tym. Jeśli więc ci na nim zależy, lepiej będzie jeśli się odezwie i będzie miał dobre wieści. - Annabelle spojrzała na dziewczynę z powagą, dostrzegając jej nieudolnie skrywany strach. Nie był to jednak strach przed osobą przełożonej. Była to raczej troska o kogoś, kto był bliski jej wampirzemu sercu.
- Zrobię co w mojej mocy... - szepnęła Loreen opuszczając wzrok. Popełniła błąd, okazała słabość. Starała się opanować, ale miała świadomość, że nic nie umknęło czujnemu oku członkini Rodziny. Kiedy ta wyszła, chwyciła za telefon, próbując połączyć się z przyjacielem. Jednak na próżno...

Nagły ból w zdrętwiałej nodze sprawił, że dziewczynie zaczęła wracać świadomość. Przekręciła się nieznacznie w fotelu, powoli otwierając oczy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, a obraz wokół dopiero nabierał ostrości. W międzyczasie do jej uszu dobiegły dźwięki układając się w melodię, którą rozpoznała dopiero po pierwszych wersach refrenu.
W tym momencie zaczęła składać fakty w całość. Nie jest w swoim pokoju w akademiku, nie budzi się w swoim miękkim łóżku, ale na twardym fotelu samochodowym. Dlaczego? Spojrzała na kierowcę i pisnęła z przerażenia.
- Co... Jak... Co się dzieje? Co ja tu robię? Kim ty jesteś? - mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie nie zaszczycając pasażerki spojrzeniem.
- Po pierwsze dzień dobry. Po drugie, nie ważne jest to kim ja jestem, a raczej to, kim ty jesteś. I nie zamierzam ci zrobić krzywdy, chyba, że mnie do tego zmusisz...
- Człowieku, o co ci chodzi, gdzie mnie wieziesz?
- Wiesz co, jak spałaś wydawałaś się całkiem miłą osóbką...
- Zatrzymaj się! - powiedziała Sarah tonem nie znoszącym sprzeciwu. W całej swojej konsternacji i przerażeniu jakby zapomniała o wypitych poprzedniego wieczora litrach alkoholu i kacu. Jednak głowa nie zamierzała tak łatwo się poddawać.
- Boże, mój mózg... Nafaszerowałeś mnie czymś? - spojrzała z wyrzutem na kierowcę, który tylko zaśmiał się bezgłośnie.
- Skarbie, nie musiałem cię niczym faszerować, sama to zrobiłaś. Słyszałaś o czymś takim jak umiar w piciu? Zwłaszcza jak się ma tak słabą głowę?
- Powiedziałam, żebyś się zatrzymał! - rzuciła blondynka ignorując kąśliwe uwagi ze strony mężczyzny.
- Owszem, słyszałem. Ale nie zamierzam.
- Jak to? Dlaczego?
- Moim zadaniem jest cię gdzieś dostarczyć. I to zamierzam zrobić. Ale na pewno nie będę spełniał twoich zachcianek. - odpowiedział spokojnie Fabien. Sarah nie odpowiedziała, rzuciła mężczyźnie jedynie spojrzenie z gatunku tych, które w sprzyjających okolicznościach mogłyby zabijać i sięgnęła do kieszeni spodni. Jednak nie znalazła tam tego, co spodziewała się znaleźć. Właściwie to jej kieszenie w tej chwili były zupełnie puste.
- Złodzieju, oddaj mój telefon! - wrzasnęła, szybko jednak tego pożałowała, kiedy głowa po raz kolejny przypomniała jej o wypitych poprzedniego wieczoru procentach. Nagły ucisk w czaszce spowodował, że dziewczyna niechętnie, ale uspokoiła się nieco, próbując załatwić sprawę po dobroci.
- Dobra, powiedz czego chcesz, a zrobię wszystko, żebyś to dostał i mnie wypuścił.
- Kochana, naprawdę jestem pod wrażeniem twojego ofiarnego poświęcenia, ale jestem pewien, że nie jesteś w stanie dać mi tego, czego chcę. Da mi to ktoś, komu, że tak to ujmę, na tobie zależy.
- A kim jest ten ktoś?
- Tego się dowiesz w stosownym czasie. I nie ode mnie. Ale skoro już gawędzimy to powiedz, naprawdę mnie nie poznajesz? - Fabien spojrzał na blondynkę, a kącik jego ust uniósł się w szczerym uśmiechu.
- A powinnam? - dziewczyna skrzywiła się próbując przypomnieć sobie jakieś fakty związane z nieznajomym. Przyjrzała się dokładnie jego twarzy. I wtedy poczuła się tak, jakby nad jej głową właśnie zapaliła się żółta żarówka.
- To ty? Czyli... Nie zjawiłeś się tam w knajpie przez przypadek... -
- Nie.
- Obserwowałeś mnie.
- Tak.
- Dlaczego?
- Taka praca. - mężczyzna odpowiadał beznamiętnie, co powoli zaczynało irytować Sarę.
- Jesteś jakimś pieprzonym detektywem, czy agentem? - zapytała, po raz kolejny piorunując go wzrokiem.
- Pół na pół. I nie tylko.
- Faktycznie, treściwe wyjaśnienie.
- Polecam się. - Fabien posłał dziewczynie irytujący uśmiech, zupełnie jakby specjalnie chciał ją zdenerwować. Zaczęła przygotowywać jakąś ciętą ripostę odnośnie jego zachowania, kiedy zauważyła, że zjeżdżają z głównej drogi w las. Serce zabiło jej mocniej i znów spojrzała na kierowcę, tym razem z przerażeniem w oczach. Strach sparaliżował ją do tego stopnia, że nie śmiała o cokolwiek pytać, czy inaczej nawiązywać rozmowy z porywaczem.
Przejechali w milczeniu kilka kilometrów polną drogą. Na jej końcu znaleźli niedużą polanę. Noc dopiero się zaczynała, jednak księżyc był już wyraźnie widoczny i oświetlał przestrzeń wokół. Fabien zatrzymał auto na skraju polany i zgasił silnik.
- Co ty chcesz zrobić? - wydukała przerażona blondynka.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Przedstawienie. Mam nadzieję, że lubisz teatr. Dowiesz się, kim jestem... Poniekąd. - odpowiedział posyłając jej cwany uśmiech – Wysiadaj.
Zrobiła to, o co prosił. Po chwili oboje stali obok bagażnika. Fabien obserwował uważnie każdy ruch dziewczyny, próbując przewidzieć odpowiedni moment, jednak jak na razie nic szczególnego się nie działo. Sarah patrzyła jak otwiera klapę i jak wyciąga stamtąd żywą dziewczynę. Brunetka uśmiechała się beztrosko, mimo związanych rąk i nóg i kleiła się do mężczyzny jakby zupełnie pozbawiona strachu i innych hamulców.
- Czym ty ją naćpałeś? - rzuciła z irytacją Sarah.
- Niczym. Zahipnotyzowałem.
- Co? - Fabien nie odpowiedział, wolał zaprezentować swoje umiejętności. Chwycił prawą ręką podbródek brunetki i patrząc głęboko w oczy powiedział:
- Dosyć. Teraz będziesz się bać, świadoma tego, co się z tobą dzieje, ale nie wolno ci krzyczeć ani uciekać.
Dziewczyna momentalnie spoważniała. Jej oczy wyrażały przerażenie, jednak nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek, zupełnie tak, jakby ktoś zakleił jej usta. Sarah patrzyła na to co się dzieje nie wierząc własnym oczom. Już była mocno przestraszona, ale nie wiedziała, że to dopiero początek.
Fabien rzucił jej krótkie spojrzenie upewniając się, że dokładnie obserwuje jego poczynania. Mając pewność, że nic jej nie umknie, rozpoczął kolejny etap swojego planu. Skupił się teraz na bijącym szybko i głośno sercu brunetki. Powoli lewą ręką odchylił jej głowę tak, by mieć jak najlepszy dostęp to jej tętnicy szyjnej. Drugą ręką musnął jej delikatną skórę szyi, a to co wydarzyło się potem, trwało zaledwie kilka krótkich sekund. Oczy wampira przybrały szkarłatną barwę, a kły wysunęły się z dziąseł. Jednym sprawnym ruchem zatopił je w ciele brunetki, a słodka i ciepła ciecz powoli muskała jego podniebienie.
Sarah patrzyła na to z przerażeniem. Strach wziął nad nią górę i sparaliżował jej ciało, przez co nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Jej oczy powiększone niemal dwukrotnie rejestrowały jak w słabym świetle księżyca bestia, którą jeszcze przed chwilą miała za człowieka, dokonywała okrutnego mordu na niewinnej istocie. Oddychała krótko i płytko nie mogąc uwierzyć w to, co widziała.
Po dłuższej chwili wampir oderwał się od swojej ofiary puszczając jej osuszone z życiodajnej cieczy ciało, które bezładnie osunęło się na miękką trawę. Jednak brunetce było już wszystko jedno...
Fabien spojrzał na Sarę. Jego usta zabrudzone krwią ciągle wykrzywiały się w obrzydliwym uśmiechu.
- A gdzie oklaski? - zapytał patrząc prosto w jej przerażone oczy. W odpowiedzi nie usłyszał nic, widział tylko jak dziewczyna, której najwyraźniej przeszedł początkowy paraliż zaczęła powoli cofać się, a w końcu rzuciła się biegiem między drzewa, gdzie spodziewała się znaleźć schronienie. Wampir przeklął siarczyście, jednak nie dlatego, że porwana mu uciekła, ale dlatego, że najwyraźniej miał nie tą dziewczynę, której potrzebował...
________________
Nowości w zakładkach:
Charakterystyka wampirów w opowiadaniu.
Bohaterowie (aktualnie Sarah i Fabien).
I jakby ktoś jeszcze nie widział: Trailer.

piątek, 6 lutego 2015

TRAILER

Oto po długim czasie spędzonym na kombinowaniu w niemałych bólach powstało wideo promujące opowiadanie "Become a Vampire". Stworzyłam je samodzielnie, więc logicznym jest że podziękowań dla kogokolwiek z mojej strony nie będzie. No chyba, że sama sobie podziękuję.

Ogólnie jest tak, że może z jakością to nie zaszalałam, ale mam tą satysfakcję, że wszystko, co związane z moim opowiadaniem, zrobiłam samodzielnie. O!
Kończę gadanie. Oglądajcie! :)



środa, 28 stycznia 2015

5. PIERWSZY KROK

- Dostałaś od losu jeden dodatkowy dzień. Wykorzystaj go dobrze, bo jutro już będziesz moja... - cichy, nie do końca wyraźny głos odbił się echem w głowie Sary. Zaskoczona zatrzymała się i nerwowo rozejrzała dookoła.
- Co jest? - spytała Noémie
- Nie wiem, coś mi się chyba przewidziało.
- A ok. To co idziesz dzisiaj ze mną na tą domówkę?
- Daruj. Jestem padnięta, chcę odpocząć...
- Skarbie, odpoczniesz! Jest piątek, dziś imprezujemy, a cały weekend możemy się byczyć do woli.
- Z tobą? Trochę trudno w to uwierzyć. - Sarah spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem, jednak na jej ustach ciągle gościł uśmiech. Ciemnowłosa odwzajemniła go i objęła serdecznie koleżankę.
- To co, widzimy się o szóstej?
- Ehh, o siódmej. Chcę chociaż godzinkę się zdrzemnąć. - Noémie w końcu dała za wygraną i zgodziła się na spotkanie godzinę później. Wkrótce dotarły do akademika i każda zniknęła za drzwiami swojego pokoju.

Mimo świadomości, że leżąca w szpitalu dziewczyna raczej nie ucieknie, usiłował wykrzesać z silnika starego Mustanga tyle mocy, ile tylko było możliwe. Musiał tam jak najszybciej dotrzeć i zakończyć sprawę. Jego poważna w tej chwili twarz kazała myśleć, że jest nadzwyczaj skupiony na zadaniu, które miał wykonać. Było jednak zupełnie inaczej. W jego głowie echem odbijało się jedno pytanie. Dlaczego? Dlaczego ona przeżyła, a właściwie jakim cudem? Dlaczego był tak nierozsądny, a wręcz głupi, pozostawiając ją samą sobie? Po raz kolejny jego zbytnia pewność siebie mogła spieprzyć mu życie. Szczerze mówiąc, jeśli zawali, to zginie. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na taką lekkomyślność, a tymczasem zachował się jak kompletny amator. Teraz trzeba było to naprawić.
W małym wielobranżowym sklepiku naprzeciwko szpitala kupił niebieskiego pluszaka. Nie miał zielonego pojęcia o upodobaniach dziewczyny, ale nie mógł pójść z pustymi rękami. Przyjaciele zawsze coś przynoszą...
- Dzień dobry. Szukam koleżanki, trafiła tu po wypadku samochodowym. - Fabien uśmiechnął się delikatnie do młodej blondynki stojącej za ladą.
- Jak ma na nazwisko? - pielęgniarka spytała, chcąc określić o którą konkretnie pacjentkę chodziło przystojnemu brunetowi. Ten jednak zawahał się, bo w całym zamieszaniu jakby zapomniał, że przecież nie ma pojęcia, jak ta panna się nazywa...
- Nina! - nagłe olśnienie przyszło w ostatniej możliwej chwili. Tak przynajmniej pisali o niej w gazecie.
- A nazwisko? - dopytywała pielęgniarka. I tu pojawił się problem, bo tego w gazecie już nie podali. Fabien próbował wymyślić coś na poczekaniu, ale jak na złość żaden dobry i wiarogodny sposób wyjaśnienia tego, że nie zna nazwiska koleżanki, nie raczył się pojawić.
Wtedy przeciągającą się niezręczną ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Przepraszam... - powiedziała blondynka i podniosła słuchawkę. To był ten moment. Szansa, którą mógł wykorzystać. Kiedy tylko pielęgniarka zajęta rozmową pochyliła głowę nad jakimiś papierami, wampir wszedł na oddział.
- Bułka z masłem... - wymamrotał pod nosem. Teraz wystarczyło znaleźć Ninę. I coś jej zrobić. Tylko co? Śmierć wydawała się najlepszym rozwiązaniem, ale nie miał pewności, czy uda mu się osiągnąć cel, kiedy wokół kręciło się tyle ludzi. Z kolei groźba, co wiedział z doświadczenia, mogła nie wystarczyć. Musiał więc posunąć się do najmniej przyjemnego dla niego rozwiązania. Nie lubił tego, bo był przekonany, że wspomnienia to coś, czego człowiekowi nikt i nic nie może, nie ma prawa odbierać. Znał wartość utraconej przeszłości; to zupełnie tak, jakby ktoś wydarł kartkę z twojego pamiętnika i chociaż wiesz, że jej tam brakuje, to w żaden sposób nie jesteś w stanie jej odtworzyć. Naprawdę wolał kogoś zabić i zakończyć jego męki nierozerwalnie powiązane z ludzkim żywotem. W pewnym sensie niektórym w ten sposób pomagał. Ale skazać kogoś na długie lata życia w ciągłej niepewności i świadomej niewiedzy? To już była skrajna podłość.

Szedł długim korytarzem na pierwszym piętrze, kiedy zza rogu wyszło dwóch pielęgniarzy, pchających łóżko ze śpiącą pacjentką. Rozpoznał ją od razu. Zatrzymał się i udając głębokie zainteresowanie wiszącym na ścianie plakatem, pozwolił się wyminąć. Kątem oka obserwował, jak pielęgniarze odstawiają chorą do ostatniego w tym holu pokoju i jak wychodzą, zostawiając uchylone drzwi. Upewniwszy się, że nikt mu się nie przygląda, ruszył w ich kierunku.
Delikatne skrzypnięcie oznajmiło przybycie gościa. Jednak w pomieszczeniu nie było nikogo, oprócz śpiącej Niny. Nieświadoma czyhającego zagrożenia oddychała powoli i spokojnie, korzystając z chwili odpoczynku, która z pewnością należała jej się po tym, co przeszła. Fabien podszedł cicho do łóżka i chwytając dziewczynę za ramię delikatnie poruszał jej ciałem.
- Hej. - powiedział, kiedy Nina powoli zaczęła otwierać zaspane oczy. - Masz gościa.
- Kim ty jesteś? - spytała, dostrzegając jedynie zarysy sylwetki. Stojąca na półce nocnej lampka była w tej chwili zgaszona, więc wokół panował mrok. Kiedy jednak mężczyzna nachylił się nieco, snop światła padający zza uchylonych drzwi pomógł jej rozpoznać gościa. Nie miała wątpliwości, że to właśnie on.
- Nie, nie piszcz. - Fabien zatkał jej usta dłonią widząc, że chce wezwać pomocy. Spojrzał jej prosto w oczy, a kiedy jej źrenice zaczęły się powiększać, wyszeptał:
- Nie bój się mnie. Nie skrzywdzę cię, więc nie ma potrzeby krzyczeć, czy prosić kogokolwiek o pomoc. Chcę tylko pogadać, więc bądź spokojna.
Podziałało. Dziewczyna w jednej chwili się opanowała, a kiedy mężczyzna zabrał dłoń z jej ust, zapytała:
- O czym chcesz rozmawiać?
- O tym co wiesz, a wiesz o wiele za dużo. Musimy to naprawić.
- Co zamierzasz zrobić?
- Najprościej i najskuteczniej byłoby cię zabić, ale tym razem zrobimy coś innego. Będziesz żyć, ale nie będziesz pamiętać, że kiedykolwiek mnie spotkałaś.
- Jak to? - Nina spojrzała na gościa wzrokiem mieszającym zaskoczenie z przerażeniem. Tymczasem mężczyzna usiadł koło niej na łóżku, zbliżył się do niej i znów spojrzał głęboko w oczy. Jej źrenice powiększyły się i Fabien zaczął opowiadać dziewczynie to, co powinna pamiętać:
- Zapomnisz o tym, że kiedykolwiek mnie widziałaś. Widziałaś sylwetkę mężczyzny, który zabił Giséle, ale nie wiesz, jak wyglądał. Chyba miał blond włosy. W ręku trzymał nóż, którym poderżnął twojej koleżance gardło. Zapomnisz też, że widziałaś mnie dzisiaj. Wróciłaś z badań i smacznie spałaś, śniła ci się Giséle, powiedziała, że u niej wszystko w porządku. A teraz zaśnij i śpij. Odpoczywaj. A o mnie zapomnij...
Dziewczyna kiwnęła delikatnie głową i jakby na rozkaz stała się śpiąca. Zamknęła oczy i wtuliła głowę w miękką poduszkę. Fabien z uśmiechem na twarzy wstał i zadowolony z efektu ruszył w kierunku wyjścia. Problem rozwiązany. Nikt nie musi o tym wiedzieć.

Głośna muzyka, nieskromne ilości alkoholu i nie tylko. Tak wyglądała domówka urządzona w małym mieszkanku w starej kamienicy niedaleko centrum. Sarah cały czas zastanawiała się, jak ponad pięćdziesięcioosobowa grupa mieści się na tak niewielkim metrażu. Dochodziła druga nad ranem, większość ludzi była już mocno wstawiona i szukała wolnego miejsca w kątach pokojów. Na łóżka nie było co liczyć – już dawno były zajęte.
- Ja idę do domu... - wymamrotała Sarah do półprzytomnej Noémie. Nie doczekawszy się jednak z jej strony żadnej reakcji, dała za wygraną i chwiejnym krokiem ruszyła do wyjścia. Starała się nie przesadzać dzisiaj, nie miała ochoty na męczącego kaca przez najbliższe dni. Ale jak można unikać alkoholu na studenckiej domówce?
Zeszła schodami na dół i kiedy otworzyła drzwi kamienicy niemalże zachłysnęła się świeżym powietrzem. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak duszno było w mieszkaniu na drugim piętrze. Oparła się o ścianę i nie mogąc poradzić sobie z zawrotami głowy osunęła się, siadając na ziemi. Nie chciała zasypiać, chciała wrócić do akademika, do swojego łóżka, ale to było od niej silniejsze. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością.
Jedyne co zdążyła zarejestrować to fakt, że ktoś do niej podszedł i chyba podniósł z ziemi, może nawet wziął na ręce. Nie była pewna. Zasnęła.
_______________
Przepraszam za dość długą nieobecność. Ale niestety, mam kłopoty z regularnością. ;p 
Mam dla Was istotną informację. Od dziś publikuję jako