niedziela, 19 kwietnia 2015

8. PRZEMOC RODZI PRZEMOC

Zapadał już mrok, kiedy w niedużym, drewnianym domku na przedmieściach Paryża, grupa kobiet zasiadała do wielkiego dębowego stołu. Spotkanie, z pozoru wyglądające na dość zwyczajne, miało szczególny cel.
Jedna z obecnych, dostrzegając zniecierpliwienie pozostałych, zgasiła światło i w pomieszczeniu zapanował mrok. Wszystkie doskonale wiedziały, dlaczego zostały wezwane i chciały jak najszybciej wykonać zadanie.
Kiedy najstarsza z nich, około sześćdziesięcioletnia kobieta, zaczęła szeptać tajemnicze wersy, świece ustawione w okręgu na blacie stołu, zapłonęły pomarańczowym płomieniem, rzucając jasną łunę na pomieszczenie. W tym momencie kobiety chwyciły się za dłonie i zaczęły powtarzać za Starszą słowa zaklęcia niczym mantrę. Przy każdym kolejnym powtórzeniu podnosiły ton głosu, a ich ciała przeszywały dreszcze. W końcu piasek, rozsypany na mapie leżącej na stole tuż obok kręgu ze świec, zaczął się przemieszczać, by po dłuższej chwili ułożyć się w kształt ścieżki prowadzącej do właściwego celu. Świece zabłysły jeszcze jaśniejszym blaskiem, a czarownice zamilkły. Przez chwilę wpatrywały się w efekt swojego wysiłku, dopóki Starsza nie podniosła się ze swego miejsca i przerwała wszechobecną ciszę:
- Siostry, zaklęcie się udało, a to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, wiemy już, gdzie się znajduje dziewczyna. A skoro udało nam się ją namierzyć w ten sposób, oznacza to, że drzemiąca w Alais moc przebudziła się. Dlatego też musimy ją odnaleźć. Dla jej i naszego dobra. Vivienne, wiesz co należy zrobić. - Starsza zwróciła się w kierunku siedzącej obok blondynki, na co ta kiwnęła tylko twierdząco głową i wyszła, w międzyczasie wyciągając z kieszeni spodni telefon. Kiedy znalazła się na korytarzu wybrała numer i cierpliwie czekała na odpowiedź z drugiej strony. Po trzecim sygnale w słuchawce usłyszała znajomy głos:
- Słucham?
- Zabierzesz ze sobą Elvire i Denise, wyruszajcie natychmiast. Współrzędne prześlę ci w wiadomości. Tym razem postaraj się nie nawalić, Noémie...
- Jasne. - prychnęła młoda czarownica, rozłączając się.

- Detektywie – pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna w okularach wyciągnął dłoń w geście powitania. Blanc uścisnął jego rękę, jednak przez wzgląd na powagę sytuacji, kiedy tylko zajęli miejsca przy stoliku, nie zwlekał z zadawaniem pytań.
- Profesorze, zbadał pan ciało? Proszę powiedzieć co takiego pan ustalił.
- Szczerze powiedziawszy niewiele musiałem ustalać. Ślady są wyraźne i jednoznaczne.
- To znaczy?
- To znaczy, że z całą pewnością i odpowiedzialnością mogę poświadczyć, że znaleźliśmy niezbity dowód na powrót wampirów do Paryża.
Po tym zdaniu zapadła cisza. Blanc mimo wszystko miał nadzieję, że jego przypuszczenia się nie potwierdzą, że ten scenariusz się nie ziści. Zasłonił twarz dłonią, próbując znaleźć najrozsądniejsze rozwiązanie sytuacji.
- Co pan proponuje? - zapytał profesora.
- Pan bardzo dobrze wie, co, detektywie Blanc. Nie ma innego wyjścia. Rzezi nie da się uniknąć, prędzej czy później ona nastąpi. Pytanie jednak, kto jej dokona... - starzec spojrzał na policjanta i choć żadnemu nie podobała się ta wizja, obaj doskonale rozumieli, że historia zatoczyła koło, jednak tym razem silniejsi będą zmuszeni wyeliminować zagrożenie całkowicie.

Paryż, mroźna listopadowa noc, rok 1894.
Okrzyki rozpaczy i bólu roznosiły się po całym mieście. Każda ulica, każdy zakątek zbrukany był krwią niewinnych. Setki ciał opróżnionych z życiodajnej cieczy zalegały na placach i w alejkach jako ślad po ataku krwiopijców.
Adam Blanc, ówczesny dowódca paryskiej żandarmerii, patrzył na tragedię mieszkańców, a każde kolejne zwłoki, które oglądał pogłębiały jego gniew i determinację w dążeniu do zemsty. Od dekady wampiry żyły w mieście u boku ludzi i dopóki obie strony szanowały warunki rozejmu, panował pokój. Jednak kilka miesięcy wcześniej władzę nad wampirzą społecznością przejął Vincent, samozwańczy pan, a wcześniej członek Rodziny, który ustanowił siebie ponad innymi, by sprawować władzę całkowitą. Szybko okazało się, że władza nad krwiopijcami to dla niego za mało. Zapragnął też kontrolować społeczność ludzką. Napotkawszy opór, bez skrupułów sięgnął po broń ostateczną. Rzeź niewinnych. Mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci – dla nikogo nie mieli litości.
Taką też taktykę przyjął Blanc. Zebrawszy małą armię, złożoną z wyprawionych w walce żandarmów, ale także z ochotników, wyszli naprzeciw wampirom, broniąc miasta. Choć wielu sądziło, iż jest to misja samobójcza, Blanc nie obawiał się porażki. Prawdę mówiąc nie brał jej pod uwagę, bo jak się później okazało miał po swojej stronie jeden z najsilniejszych sabatów żyjących na terenie ówczesnej Francji.
Do ostatecznego starcia między wampirami, ludźmi i czarownicami, doszło około godziny czwartej nad ranem na polach nieopodal miasta. Vincent, będąc niezwykle pewnym porażki ludzi, także się pojawił, chcąc na własne oczy zobaczyć ich spektakularny, jak uważał, upadek. Ogromne było jego zaskoczenie, gdy wampirze oddziały, unieszkodliwione przez sabat, ginęły zabijane przez marne ludzkie istoty. Choć jemu samemu udało się zbiec, żaden inny znajdujący się tam krwiopijca nie przeżył.
W ten sposób ludzie pozbyli się nadnaturalnych z paryskich ziem. Wyplenienie ich z całej Francji zajęło jeszcze kilka, bądź jak podają inne źródła, kilkanaście lat, jednak od tamtej pory nastał spokój. Ponadto, chcąc przypieczętować sojusz, ludzie oddali czarownicom na własność kilka miasteczek i wsi, w zamian oczekując jedynie ochrony. Powstała w ten sposób unia była utrzymywana przez pokolenia, aż do czasów współczesnych.

Obecnie.
Po spotkaniu z profesorem Arnaud detektyw skierował się na przedmieścia, do domu, którego miał nadzieję nigdy nie odwiedzić. Szczerze żałował, że sytuacja tego wymaga. W końcu ściganie drobnych złodziejaszków, a nawet morderców, było niczym w porównaniu do polowania na nadnaturalne istoty, których pokonanie zależało od sojuszu z czarownicami.
Zdecydowana większość paryżan, a nawet Francuzów czy Europejczyków nie wierzyła w istnienie sabatów. We współczesnym społeczeństwie magia istniała tylko w książkach i filmach, a wróżki były nikim innym jak oszustkami liczącymi na łatwy zarobek. Tymczasem przedstawicielom władz zdarzało się korzystać ze wsparcia czarownic, zwłaszcza gdy inne możliwości nie przynosiły rezultatów. Blanc wiedział, że w nadchodzącej walce pomoc wiedźm zadecyduje o życiu tysięcy mieszkańców, więc przezwyciężając osobistą niechęć pojechał do domu rodziny Ganthier – bodaj najsilniejszego sabatu we Francji.
Zaparkował auto na podjeździe i jeszcze przez chwilę przyglądał się budynkowi. Tynk w kolorze kości słoniowej, duży taras i zdobione okiennice nadawały mu eleganckiego wyglądu, nie dając zarazem wrażenia przepychu. Zadbany ogródek i kostka, którą wyłożono podjazd potęgowały wrażenie panującego wokół porządku.
Detektyw wysiadł z auta i podszedł do drzwi. Kilkakrotnie uderzył ciężką kołatką i cierpliwie czekał. Kiedy do jego uszu dobiegł odgłos kroków poprawił kurtkę i uśmiechnął się nieznacznie, chcąc zrobić lepsze pierwsze wrażenie.
Po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi ukazała się drobna postać dziewczyny o kruczoczarnych włosach.
- Dzień dobry... - zaczął.
- Proszę wejść. Za chwilę zostanie pan przyjęty. - odpowiedziała dziewczyna wpuszczając gościa do salonu, po czym zniknęła za drzwiami prowadzącymi najprawdopodobniej do kuchni.
Blanc rozejrzał się niepewnie wokół. Dom wyglądał dość zwyczajnie, tak iż ktoś niewtajemniczony za nic nie domyśliłby się, że znajduje się w azylu miejscowych czarownic. Wnętrza podobnie jak cały budynek nie świadczyły o przepychu, a raczej o skromności. Meble, dywany i inne ozdoby były dopasowane, ale nie było w nich krzty przesady. Detektyw pomyślał nawet, że pokusiłby się o stwierdzenie, że jest to całkiem przytulne miejsce.
W tym momencie w progu salonu stanął pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w jeansy i ciemną marynarkę.
- Witam detektywie. Antoine Ganthier.
- Blanc. - mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Co pana do nas sprowadza?
- Wspólny problem, panie Ganthier.
- To znaczy?
- Wampiry. - odpowiedział szybko detektyw. Ganthier spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili, jakby przebudził się z zamyślenia.
- W takim razie zapraszam do gabinetu. Porozmawiamy. - powiedział wskazując gościowi drogę.

Po kilku godzinach jazdy Fabien zdecydował, ze zrobi sobie małą przerwę i przy pierwszej okazji zjechał z trasy by zatankować i nieco odpocząć. Stwierdził, że skoro wypełnił zadanie i ma dziewczynę, nie musi się szczególnie spieszyć. Poza tym Sarah przebudziła się już jakiś czas temu i na pewno zgłodniała. Nie chcąc zatem doprowadzić do jej śmierci głodowej, poszedł do baru i zamówił obiad na wynos.
Wracając zwrócił uwagę na niewielki hotelik po drugiej stronie ulicy. Stwierdził, że zarówno on jak i dziewczyna zasłużyli na odpoczynek i gorącą kąpiel. Wsiadł do samochodu i zapytał:
- Masz ochotę coś zjeść, albo wziąć kąpiel? - odpowiedziało mu jednak tylko głośne mruczenie.
- Ah, wybacz, zapomniałem, że masz knebel w ustach. W takim razie zadecyduję za nas oboje, ok? - dokończył, po czym odpalił silnik by zaparkować przed hotelem.
Wysiadł i otworzył tylne drzwi, by pomóc dziewczynie.
- Umówmy się tak, że ja cię rozwiążę, wyjmę knebel, a ty będziesz grzeczna i bez ekscesów pójdziemy do hotelu... - kiedy dziewczyna pokiwała głową, zgadzając się, wampir ostrożnie wyjął skrawek materiału z jej ust.
- W porządku? - zapytał, jednak znowu odpowiedziała mu tylko kiwnięciem. Już miał sięgnąć do jej rąk, by rozwiązać krępujący je sznur, kiedy spotkała go niespodzianka. Bowiem Sarah widząc dwóch mężczyzn przechodzących obok postanowiła zaryzykować.
- Pom...! -zaczęła krzyczeć, jednak jej usta szybko zostały zatkane. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu spostrzegła, że przeszkodą stały się wargi wampira. Bez zbędnego zastanawiania się uznał on, że najskuteczniejszym sposobem, by zamknąć jej usta nie wzbudzając podejrzeń, będzie pocałunek. Obaj mężczyźni widząc tą scenę zaśmiali się tylko i zniknęli za drzwiami hotelu.
W tym momencie wampir i dziewczyna oderwali się od siebie. Oboje byli wściekli. Fabien za krzyk, Sarah za pocałunek.
- Co to u licha było? - zapytała poirytowana.
- To chyba ja powinienem zapytać! Niby taka nieśmiała, cicha, a jak przyszło co do czego, to... - zdenerwowany wampir uderzył pięścią w nadwozie auta, zostawiając w nim niemałe zagniecenie. Przestraszona dziewczyna podskoczyła w miejscu i spojrzała na Fabiena.
- Nie mogę ryzykować... - stwierdził po chwili. - Dobrej nocy... - szepnął, po czym jednym, szybkim ruchem znów pozbawił dziewczynę przytomności.
__________________________
Uff, jestem, żyję, wróciłam! 
Nie macie pojęcia jak się cieszę, że w końcu udało mi się skończyć ten rozdział. 
Cóż, pozostawiam Wam do oceny. 
Enjoy! 
Ps. Zapraszam także na drugiego bloga. Właśnie opublikowałam drugą (i ostatnią zarazem) część opowiadania "Breakdown". >>KLIK<<