Zapadał już mrok, kiedy
w niedużym, drewnianym domku na przedmieściach Paryża, grupa
kobiet zasiadała do wielkiego dębowego stołu. Spotkanie, z pozoru
wyglądające na dość zwyczajne, miało szczególny cel.
Jedna z obecnych,
dostrzegając zniecierpliwienie pozostałych, zgasiła światło i w
pomieszczeniu zapanował mrok. Wszystkie doskonale wiedziały,
dlaczego zostały wezwane i chciały jak najszybciej wykonać
zadanie.
Kiedy najstarsza z nich,
około sześćdziesięcioletnia kobieta, zaczęła szeptać
tajemnicze wersy, świece ustawione w okręgu na blacie stołu,
zapłonęły pomarańczowym płomieniem, rzucając jasną łunę na
pomieszczenie. W tym momencie kobiety chwyciły się za dłonie i
zaczęły powtarzać za Starszą słowa zaklęcia niczym mantrę.
Przy każdym kolejnym powtórzeniu podnosiły ton głosu, a ich ciała
przeszywały dreszcze. W końcu piasek, rozsypany na mapie leżącej
na stole tuż obok kręgu ze świec, zaczął się przemieszczać, by
po dłuższej chwili ułożyć się w kształt ścieżki prowadzącej
do właściwego celu. Świece zabłysły jeszcze jaśniejszym
blaskiem, a czarownice zamilkły. Przez chwilę wpatrywały się w
efekt swojego wysiłku, dopóki Starsza nie podniosła się ze swego
miejsca i przerwała wszechobecną ciszę:
- Siostry, zaklęcie się
udało, a to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, wiemy już, gdzie się
znajduje dziewczyna. A skoro udało nam się ją namierzyć w ten
sposób, oznacza to, że drzemiąca w Alais moc przebudziła się.
Dlatego też musimy ją odnaleźć. Dla jej i naszego dobra.
Vivienne, wiesz co należy zrobić. - Starsza zwróciła się w
kierunku siedzącej obok blondynki, na co ta kiwnęła tylko
twierdząco głową i wyszła, w międzyczasie wyciągając z
kieszeni spodni telefon. Kiedy znalazła się na korytarzu wybrała
numer i cierpliwie czekała na odpowiedź z drugiej strony. Po
trzecim sygnale w słuchawce usłyszała znajomy głos:
- Słucham?
- Zabierzesz ze sobą
Elvire i Denise, wyruszajcie natychmiast. Współrzędne prześlę ci
w wiadomości. Tym razem postaraj się nie nawalić, Noémie...
- Jasne. - prychnęła
młoda czarownica, rozłączając się.
- Detektywie –
pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna w okularach wyciągnął dłoń
w geście powitania. Blanc uścisnął jego rękę, jednak przez
wzgląd na powagę sytuacji, kiedy tylko zajęli miejsca przy
stoliku, nie zwlekał z zadawaniem pytań.
- Profesorze, zbadał pan
ciało? Proszę powiedzieć co takiego pan ustalił.
- Szczerze powiedziawszy
niewiele musiałem ustalać. Ślady są wyraźne i jednoznaczne.
- To znaczy?
- To znaczy, że z całą
pewnością i odpowiedzialnością mogę poświadczyć, że
znaleźliśmy niezbity dowód na powrót wampirów do Paryża.
Po tym zdaniu zapadła
cisza. Blanc mimo wszystko miał nadzieję, że jego przypuszczenia
się nie potwierdzą, że ten scenariusz się nie ziści. Zasłonił
twarz dłonią, próbując znaleźć najrozsądniejsze rozwiązanie
sytuacji.
- Co pan proponuje? -
zapytał profesora.
- Pan bardzo dobrze wie,
co, detektywie Blanc. Nie ma innego wyjścia. Rzezi nie da się
uniknąć, prędzej czy później ona nastąpi. Pytanie jednak, kto
jej dokona... - starzec spojrzał na policjanta i choć żadnemu nie
podobała się ta wizja, obaj doskonale rozumieli, że historia
zatoczyła koło, jednak tym razem silniejsi będą zmuszeni
wyeliminować zagrożenie całkowicie.
Paryż, mroźna
listopadowa noc, rok 1894.
Okrzyki rozpaczy i bólu
roznosiły się po całym mieście. Każda ulica, każdy zakątek
zbrukany był krwią niewinnych. Setki ciał opróżnionych z
życiodajnej cieczy zalegały na placach i w alejkach jako ślad po
ataku krwiopijców.
Adam Blanc, ówczesny
dowódca paryskiej żandarmerii, patrzył na tragedię mieszkańców,
a każde kolejne zwłoki, które oglądał pogłębiały jego gniew i
determinację w dążeniu do zemsty. Od dekady wampiry żyły w
mieście u boku ludzi i dopóki obie strony szanowały warunki
rozejmu, panował pokój. Jednak kilka miesięcy wcześniej władzę
nad wampirzą społecznością przejął Vincent, samozwańczy pan, a
wcześniej członek Rodziny, który ustanowił siebie ponad innymi,
by sprawować władzę całkowitą. Szybko okazało się, że władza
nad krwiopijcami to dla niego za mało. Zapragnął też kontrolować
społeczność ludzką. Napotkawszy opór, bez skrupułów sięgnął
po broń ostateczną. Rzeź niewinnych. Mężczyźni i kobiety,
starcy i dzieci – dla nikogo nie mieli litości.
Taką też taktykę
przyjął Blanc. Zebrawszy małą armię, złożoną z wyprawionych w
walce żandarmów, ale także z ochotników, wyszli naprzeciw
wampirom, broniąc miasta. Choć wielu sądziło, iż jest to misja
samobójcza, Blanc nie obawiał się porażki. Prawdę mówiąc nie
brał jej pod uwagę, bo jak się później okazało miał po swojej
stronie jeden z najsilniejszych sabatów żyjących na terenie
ówczesnej Francji.
Do ostatecznego starcia
między wampirami, ludźmi i czarownicami, doszło około godziny
czwartej nad ranem na polach nieopodal miasta. Vincent, będąc
niezwykle pewnym porażki ludzi, także się pojawił, chcąc na
własne oczy zobaczyć ich spektakularny, jak uważał, upadek.
Ogromne było jego zaskoczenie, gdy wampirze oddziały,
unieszkodliwione przez sabat, ginęły zabijane przez marne ludzkie
istoty. Choć jemu samemu udało się zbiec, żaden inny znajdujący
się tam krwiopijca nie przeżył.
W ten sposób ludzie
pozbyli się nadnaturalnych z paryskich ziem. Wyplenienie ich z całej
Francji zajęło jeszcze kilka, bądź jak podają inne źródła,
kilkanaście lat, jednak od tamtej pory nastał spokój. Ponadto,
chcąc przypieczętować sojusz, ludzie oddali czarownicom na
własność kilka miasteczek i wsi, w zamian oczekując jedynie
ochrony. Powstała w ten sposób unia była utrzymywana przez
pokolenia, aż do czasów współczesnych.
Obecnie.
Po spotkaniu z profesorem
Arnaud detektyw skierował się na przedmieścia, do domu, którego
miał nadzieję nigdy nie odwiedzić. Szczerze żałował, że
sytuacja tego wymaga. W końcu ściganie drobnych złodziejaszków, a
nawet morderców, było niczym w porównaniu do polowania na
nadnaturalne istoty, których pokonanie zależało od sojuszu z
czarownicami.
Zdecydowana
większość paryżan, a nawet Francuzów czy Europejczyków nie
wierzyła w istnienie sabatów. We współczesnym społeczeństwie
magia istniała tylko w książkach i filmach, a wróżki były nikim
innym jak oszustkami liczącymi na łatwy zarobek. Tymczasem
przedstawicielom władz zdarzało się korzystać ze wsparcia
czarownic, zwłaszcza gdy inne możliwości nie przynosiły
rezultatów. Blanc wiedział, że w nadchodzącej walce pomoc wiedźm
zadecyduje o życiu tysięcy mieszkańców, więc przezwyciężając
osobistą niechęć pojechał do domu rodziny Ganthier – bodaj
najsilniejszego sabatu we Francji.
Zaparkował auto na
podjeździe i jeszcze przez chwilę przyglądał się budynkowi. Tynk
w kolorze kości słoniowej, duży taras i zdobione okiennice
nadawały mu eleganckiego wyglądu, nie dając zarazem wrażenia
przepychu. Zadbany ogródek i kostka, którą wyłożono podjazd
potęgowały wrażenie panującego wokół porządku.
Detektyw wysiadł z auta
i podszedł do drzwi. Kilkakrotnie uderzył ciężką kołatką i
cierpliwie czekał. Kiedy do jego uszu dobiegł odgłos kroków
poprawił kurtkę i uśmiechnął się nieznacznie, chcąc zrobić
lepsze pierwsze wrażenie.
Po chwili drzwi otworzyły
się, a za nimi ukazała się drobna postać dziewczyny o
kruczoczarnych włosach.
- Dzień dobry... -
zaczął.
- Proszę wejść. Za
chwilę zostanie pan przyjęty. - odpowiedziała dziewczyna
wpuszczając gościa do salonu, po czym zniknęła za drzwiami
prowadzącymi najprawdopodobniej do kuchni.
Blanc rozejrzał się
niepewnie wokół. Dom wyglądał dość zwyczajnie, tak iż ktoś
niewtajemniczony za nic nie domyśliłby się, że znajduje się w
azylu miejscowych czarownic. Wnętrza podobnie jak cały budynek nie
świadczyły o przepychu, a raczej o skromności. Meble, dywany i
inne ozdoby były dopasowane, ale nie było w nich krzty przesady.
Detektyw pomyślał nawet, że pokusiłby się o stwierdzenie, że
jest to całkiem przytulne miejsce.
W tym momencie w progu
salonu stanął pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w jeansy i
ciemną marynarkę.
- Witam detektywie.
Antoine Ganthier.
- Blanc. - mężczyźni
uścisnęli sobie dłonie.
- Co pana do nas
sprowadza?
- Wspólny problem, panie
Ganthier.
- To znaczy?
- Wampiry. - odpowiedział
szybko detektyw. Ganthier spojrzał na niego zaskoczony, ale po
chwili, jakby przebudził się z zamyślenia.
- W takim razie zapraszam
do gabinetu. Porozmawiamy. - powiedział wskazując gościowi drogę.
Po kilku godzinach jazdy
Fabien zdecydował, ze zrobi sobie małą przerwę i przy pierwszej
okazji zjechał z trasy by zatankować i nieco odpocząć.
Stwierdził, że skoro wypełnił zadanie i ma dziewczynę, nie musi
się szczególnie spieszyć. Poza tym Sarah przebudziła się już
jakiś czas temu i na pewno zgłodniała. Nie chcąc zatem
doprowadzić do jej śmierci głodowej, poszedł do baru i zamówił
obiad na wynos.
Wracając zwrócił uwagę
na niewielki hotelik po drugiej stronie ulicy. Stwierdził, że
zarówno on jak i dziewczyna zasłużyli na odpoczynek i gorącą
kąpiel. Wsiadł do samochodu i zapytał:
- Masz ochotę coś
zjeść, albo wziąć kąpiel? - odpowiedziało mu jednak tylko
głośne mruczenie.
- Ah, wybacz,
zapomniałem, że masz knebel w ustach. W takim razie zadecyduję za
nas oboje, ok? - dokończył, po czym odpalił silnik by zaparkować
przed hotelem.
Wysiadł i otworzył
tylne drzwi, by pomóc dziewczynie.
- Umówmy się tak, że
ja cię rozwiążę, wyjmę knebel, a ty będziesz grzeczna i bez
ekscesów pójdziemy do hotelu... - kiedy dziewczyna pokiwała głową,
zgadzając się, wampir ostrożnie wyjął skrawek materiału z jej
ust.
- W porządku? - zapytał,
jednak znowu odpowiedziała mu tylko kiwnięciem. Już miał sięgnąć
do jej rąk, by rozwiązać krępujący je sznur, kiedy spotkała go
niespodzianka. Bowiem Sarah widząc dwóch mężczyzn przechodzących
obok postanowiła zaryzykować.
- Pom...! -zaczęła
krzyczeć, jednak jej usta szybko zostały zatkane. Ku swojemu
własnemu zaskoczeniu spostrzegła, że przeszkodą stały się wargi
wampira. Bez zbędnego zastanawiania się uznał on, że
najskuteczniejszym sposobem, by zamknąć jej usta nie wzbudzając
podejrzeń, będzie pocałunek. Obaj mężczyźni widząc tą scenę
zaśmiali się tylko i zniknęli za drzwiami hotelu.
W tym momencie wampir i
dziewczyna oderwali się od siebie. Oboje byli wściekli. Fabien za
krzyk, Sarah za pocałunek.
- Co to u licha było? -
zapytała poirytowana.
- To chyba ja powinienem
zapytać! Niby taka nieśmiała, cicha, a jak przyszło co do czego,
to... - zdenerwowany wampir uderzył pięścią w nadwozie auta,
zostawiając w nim niemałe zagniecenie. Przestraszona dziewczyna
podskoczyła w miejscu i spojrzała na Fabiena.
- Nie mogę ryzykować...
- stwierdził po chwili. - Dobrej nocy... - szepnął, po czym
jednym, szybkim ruchem znów pozbawił dziewczynę przytomności.
__________________________
Uff, jestem, żyję, wróciłam!
Nie macie pojęcia jak się cieszę, że w końcu udało mi się skończyć ten rozdział.
Cóż, pozostawiam Wam do oceny.
Enjoy!
Ps. Zapraszam także na drugiego bloga. Właśnie opublikowałam drugą (i ostatnią zarazem) część opowiadania "Breakdown". >>KLIK<<
Ps. Zapraszam także na drugiego bloga. Właśnie opublikowałam drugą (i ostatnią zarazem) część opowiadania "Breakdown". >>KLIK<<